Skocz do zawartości

Ukraina, Ukraina i nie tylko


aafrica
 Udostępnij

Rekomendowane odpowiedzi

Witam, od bardzo niedawna jeżdżę poza granicę kraju. W miarę możliwości opisuję swoje wyjazdy. Wrzucam wycinek z mojego przedostatniego wyjazdu. W miarę możliwości staram się żeby kazdy następny wpis był lepszy i ciekawszy. Jeśli kogoś zainteresuje to zapraszam na moj blog dwie hondy na fb:

 

https://www.facebook.com/Dwie-Hondy-184285132108929/

 

Dojeżdżam do granicy. Nie jestem tu po raz pierwszy. Ale za każdym razem mój organizm bardzo pozytywnie reaguje na folklor graniczny. Trzy rzędy samochodów, większość z otwartymi drzwiami i oknami. Kierowcy i pasażerowie zmęczeni upałem zawieszeni w niemym oczekiwaniu aż kolejka przesunie się o kilka metrów.. Po lewej stronie sklep Biedronka, przy którym załatwiane są liczne interesy. Zarówno to nielegalne, tylko trochę nielegalne i absolutnie nielegalne. Na poboczu stojący ludzie proszący o podwózkę albo o przewiezienie przez granicę. Dodatkowo wszędzie pełno śmieci. Klimat taki jak na przejściu granicznym w Świecku na przełomie ustrojowym. Jeszcze nie jestem w Ukrainie a już ukraiński klimat do mnie dociera. Zatrzymałem się na końcu kolejki. Zdjąłem kask, rozglądam się i dumam. Jest bardzo gorąco, słońce skutecznie roztapia asfalt. Mój czarny strój potęguje jeszcze wysoką temperaturę. Wszystkie mądrości internetowe mówią , że motocykliści nie stoją w kolejce na przejściach granicznych. Wjeżdżam więc powoli w korytarz między stojącymi pojazdami. Specjalnie zdjąłem kask, bo spodziewałem się, że zaraz ktoś będzie próbował zwracać mi uwagę, że pcham się bez kolejki. Ale nic takiego nie nastąpiło. Mało tego, niektórzy nawet robili mi więcej miejsca żebym mógł spokojnie przejechać. I tak powoli się toczyłem aż dojechałem do szlabanu. Osiągnięcie pole position na granicy polsko-ukraińskiej zajęło mi około 150 sekund. I tu pojawia się rysa w postaci polskiej funkcjonariuszki Straży Granicznej, która drze wypomadowanymi ustami… no czego ona może chcieć ode mnie? No litości. Stoję nie na tym pasie. Jej “bitch face” mówi mi wszystko. OBYWATELE UNII EUROPEJSKIEJ STOJĄ NA INNYM PASIE. I ta rasistowska uwaga sprawia iż dociera do mnie, że jestem postrzegany jako Europejczyk. Mało tego: prawdziwy Europejczyk. Cofam się więc o dwa metry do tyłu i trzy metry w lewo. Kilka minut później szlaban podnosi się i wjeżdżam na przejście graniczne.

O ile odprawa po polskiej stronie nawet nie była odprawą o tyle po stronie ukraińskiej.. Po pierwsze dostałem od żołnierza “taliończik”, na którym należy zebrać trzy pieczątki. Jadę kilkadziesiąt metrów “pod dach” bo slońce pali niemiłosiernie. Mam trochę szczęścia. Podchodzi do mnie funkcjonariusz, chyba ukraińskiej Straży Granicznej i pyta:

- Masz tłumik “Dominator”, nie chcesz sprzedać? Potrzebuję do quada.

- A wpuścisz mnie do Ukrainy bez tłumika?

- Sprzedasz jak będziesz wracał do Polski.

I tak sobie rozmawiamy na tematy motocyklowe. W końcu zaprowadził mnie do budki, wziął paszport, pieczątkę w taliończyk przybił i skierował do następnej budki. Procedura podobna z tym, że dodatkowo musiałem zrobić ksero dokumentów motocykla bo pierwszy raz mój motocykl wjeżdżał na teren Ukrainy. I ostatnia pieczątka chyba od celnika. Nawet pytanie padło czy narkotyki wiozę. Zaskoczony odparłem szybko, że tylko trochę na własny użytek. “A to w porządku, możesz jechać dalej”. Stop, nie było tak. Zastanawiałem się tylko co byłoby gdybym tak odpowiedział. Zadziwiający rodzaj odwagi (lub głupoty). Chociaż w myślach nie takich bohaterskich czynów często dokonywałem.. Oddałem żołnierzowi taliończik z kompletem pieczątek i…

WJECHAŁEM DO UKRAINY.

Ależ byłem z siebie zadowolony. Dwa lata wcześniej nawet nie miałem motocykla. A teraz jadę przez Ukrainę. Podróżnik…

Kilka kilometrów dalej zatrzymuje się, wymieniam pieniądze i planuje najbliższy czas. Za około 15 km zamierzam zrobić pierwszy poważniejszy postój, kupić kartę z internetem do telefonu, zjeść coś. Dobry plan.

Dojeżdżam do Mościska i odszukuję sklep “Rukawiczka”. Fajne to miejsce. Wokół niewielkiego placu jest kilka sklepów, dworzec autobusowy i mini centrum handlowe. Chcę pójść kupić kartę do telefonu ale jakieś dwa typki spod ciemnej gwiazdy patrzą się na mój motocykl. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że: chcą mnie okraść, albo chcą ukraść motocykl, albo chcą mnie okraść i ukraść motocykl, albo chcą mnie okraść, ukraść motocykl, zgwałcić, zabić, spalić…. A w zasadzie najlepiej zapytać ich jakie mają plany. Wyciągam papierosy i pod pozorem braku ognia pytam czy zapalą. Zapalą i na dodatek mają zapałki (mieliby czym spalić ewentualne zwłoki).

-Mogę tu zostawić motocykl? Będzie bezpieczny? Chcę zrobić zakupy

-Dopóki my tu stoimy to jest najbezpieczniejsze miejsce w tym mieście. Rób zakupy i niczym się nie przejmuj.

Więc.. Zrobiłem zakupy i niczym się nie przejmowałem. Miła panienka w salonie gsm zainstalowała mi kartę i skonfigurowała telefon. Odzyskałem tym sposobem kontakt ze światem. No i w sklepie kupiłem najlepszego kurczaka z grilla.

Stróże mojego motocykla musieli wsiąść do autobusu ale spytali jeszcze gdzie jadę.

-Na początek do Lwowa

-Niech Bóg cię prowadzi…

Pożegnaliśmy się a ja pomyślałem, że rak bezwzględnych bandytów już mogę nie spotkać. Jakże łatwo pomylić się i źle ocenić drugiego człowieka.

Usiadłem na schodach i zjadłem kurczaka. Powoli dochodziła do mnie myśl, że nie mam żadnego planu na resztę dnia. Pomyślałem, że może warto byłoby znaleźć nocleg. Mając internet nie było to szczególnie skomplikowane. Poza tym nawiązałem kontakt z Piterem, który przysłał mi kilka sensownych miejsc gdzie mógłbym spędzić noc pod dachem. Ale… Czy ja po to targam ze sobą namiot żeby spać w hotelu? Na pewno nie. Postanawiam, że jadę do Lwowa a później… A później będę się martwił o to co będzie później.

Dojeżdżam do Lwowa. Specyficzny sposob jazdy prezentują miejscowi kierowcy. Jeśli są trzy pasy do jazdy a zmieszczą się cztery albo pięć rzędów pojazdów to pasy nie mają znaczenia. Trudno było mi przyswoić tą wiedzę więc jechałem za jakimś Kamazem. Niestety w pewnym momencie Kamaz zaczął strasznie dymić z resztek wydechu, że przestałem cokolwiek widzieć. Trzeba było przestawić się na system jazdy miejscowych. Co nie było wcale łatwe ale powodowało, że szybciej jechałem i nawet czerwone światła nie były przeszkodą. Jako cel obrałem sobie ulicę Teatralną na Starym Mieście. Stamtąd jest wszędzie blisko. Tylko gdzie zaparkować motocykl? Wjechałem w ulicę Teatralną i zatrzymałem się przy jakimś sklepie. Obok stał zaparkowany jakiś skuter. Po chwili ze sklepu wyszedł jakiś młodzian i spytałem go gdzie znajdę jakiś strzeżony parking. Tłumaczenie było tak skomplikowane i zawiłe, że młody Ukrainiec odpalił skuter a kumplowi kazał przypilnować sklepu. Rzucił do mnie “follow me” i ruszył przed siebie. Dwa znaki “zakaz wjazdu” i 300 metrów dalej dojechaliśmy do hotelu Leopolis gdzie na parkingu hotelowym zostawiłem motocykl i poszedłem zwiedzać Lwów. Było późne popołudnie a ja nie pomyślałem o noclegu. I wcale się tym nie przejmowałem. Spacerowałem po starym mieście, w jakimś barze zjadłem kolację i… I zrobił się wieczór. Dobę wcześniej wyjechałem z domu. Dwa razy przespałem się na trawie i w końcu dopadło mnie zmęczenie. A stało się to w bardzo niedobrym momencie. Bo nie znalazłem noclegu. A nie znalazłem bo nie szukałem. Wróciłem na hotelowy parking, wsiadłem na hondę i postanowiłem wyjechać ze Lwowa. Wymyśliłem podstępny plan rozbicia namiotu gdzieś na peryferiach Lwowa. Plan perfekcyjny oraz genialny, jednak… nigdzie nie mogłem znaleźć dobrego miejsca pod namiot. Dojechałem do miejscowości Sokolniki i przy stacji benzynowej znalazłem fajny trawnik. I w tym momencie popełniłem błąd. Zamiast rozbić namiot i spędzić noc w tym miejscu spytałem młodego pracownika stacji czy mogę to zrobić. Młody albo się wystraszył albo mnie nie zrozumiał i stwierdził, że on tylko tu pracuje i nie chce o tej godzinie dzwonić do szefa i pytać. Odjechałem co było kolejnym błędem bo zaczął padać deszcz. Było ciemno i mokro. A ja powoli oddalałem się od Lwowa. Z całej siły próbowałem znaleźć miejsce pod namiot. Bezskutecznie. Nie wiem, którędy jechałem i ile kilometrów przejechałem. W bliższej i dalszej odległości od Lwowa nie znalazłem nawet metra kwadratowego pod namiot. Zrezygnowałem, ba, poddałem się. Stwierdziłem, że wracam do Lwowa. Znajdę kawałek miejsca na pierwszej stacji benzynowej i tam legnę obok motocykla. I tak zrobiłem, tylko przypadkiem ominąłem pierwszą stację benzynową i dlatego wjechałem na kolejną. Postanowiłem, że jakoś się zdrzemnę przy albo na motocyklu a rano pomyślę co dalej. Przy stacji benzynowej stały dwie łady-taksówki a dwóch taksówkarzy remontowało jeden z pojazdów. Podszedłem do nich, bo kto jak kto, ale taksówkarze muszą znać wszystkie zakamarki miasta i na pewno wskażą mi jakieś miejsce. Zaproponowali mi tereny koło Lwów Arena. Koło stadionu? Dość sceptycznie podszedłem do tej propozycji. No ale… Pomyślałem, że warto tą wiedzę jeszcze z kimś skonsultować i w tym momencie na stację benzynową wjechał radiowóz policyjny. Czułem, że nocleg jest coraz bliżej. Policjanci stwierdzili, że mogę rozbić namiot gdzie chcę.

-A jak ktoś zadzwoni po Policję, że koło stadionu ktoś rozbił namiot?

-To my przyjedziemy sprawdzić czy coś się stało. A jak bedzie takie wezwanie to przywieziemy ci kawę.

I tak skończyła się rozmowa z policjantami. Ustawiłem lokalizację w gps i pojechałem w okolicę Lwów Arena.

A na miejscu.. Po pierwsze jakaś impreza przy głównym wejściu, czyli trzeba gdzieś dalej stanąć. Niedaleko sporo krzaków ale miejsca pod namiot brak. Dodatkowo droga wysypana tłuczonym kamieniem a mi szkoda opon. Dwukrotnie okrążyłem stadion i w końcu znalazłem kawałek trawnika z przystrzyżoną równo trawą. Idealne miejsce pod namiot.

Namiot… no właśnie . Nowiutki, zapakowany, nigdy nie rozkładany. W prawie całkowitej ciemności rozkładanie namiotu zajęło mi ponad czterdzieści minut. Przeklinałem swoją głupotę i brak chęci na wcześniejsze zbadanie namiotu i sposobów rozkładania. Niby nic szczególnego ale jak się to robi po raz pierwszy od wielu lat, przy braku światła i na sporym zmęczeniu… Szkoda słów.. Wrzuciłem sakwy i kufer do namiotu. Wlazłem do śpiwora… Wylazłem ze śpiwora , wyciągnąłem matę z sakwy, napompowałem matę, wlazłem do śpiwora, położyłem się na macie, wylazłem ze śpiwora , dopompowałem matę, wlazłem do śpiwora, wczołgałem się na matę. Sen był bliski. Spojrzałem na zegarek; pierwsza trzydzieści. Zapomniałem wyciągnąć coś pod głowę… ale nie potrzebowałem poduszki. Potrzebowałem snu… Odpłynąłem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam, od bardzo niedawna jeżdżę poza granicę kraju. W miarę możliwości opisuję swoje wyjazdy. Wrzucam wycinek z mojego przedostatniego wyjazdu. W miarę możliwości staram się żeby kazdy następny wpis był lepszy i ciekawszy. Jeśli kogoś zainteresuje to zapraszam na moj blog dwie hondy na fb:

 

https://www.facebook.com/Dwie-Hondy-184285132108929/

 

Dojeżdżam do granicy. Nie jestem tu po raz pierwszy. Ale za każdym razem mój organizm bardzo pozytywnie reaguje na folklor graniczny. Trzy rzędy samochodów, większość z otwartymi drzwiami i oknami. Kierowcy i pasażerowie zmęczeni upałem zawieszeni w niemym oczekiwaniu aż kolejka przesunie się o kilka metrów.. Po lewej stronie sklep Biedronka, przy którym załatwiane są liczne interesy. Zarówno to nielegalne, tylko trochę nielegalne i absolutnie nielegalne. Na poboczu stojący ludzie proszący o podwózkę albo o przewiezienie przez granicę. Dodatkowo wszędzie pełno śmieci. Klimat taki jak na przejściu granicznym w Świecku na przełomie ustrojowym. Jeszcze nie jestem w Ukrainie a już ukraiński klimat do mnie dociera. Zatrzymałem się na końcu kolejki. Zdjąłem kask, rozglądam się i dumam. Jest bardzo gorąco, słońce skutecznie roztapia asfalt. Mój czarny strój potęguje jeszcze wysoką temperaturę. Wszystkie mądrości internetowe mówią , że motocykliści nie stoją w kolejce na przejściach granicznych. Wjeżdżam więc powoli w korytarz między stojącymi pojazdami. Specjalnie zdjąłem kask, bo spodziewałem się, że zaraz ktoś będzie próbował zwracać mi uwagę, że pcham się bez kolejki. Ale nic takiego nie nastąpiło. Mało tego, niektórzy nawet robili mi więcej miejsca żebym mógł spokojnie przejechać. I tak powoli się toczyłem aż dojechałem do szlabanu. Osiągnięcie pole position na granicy polsko-ukraińskiej zajęło mi około 150 sekund. I tu pojawia się rysa w postaci polskiej funkcjonariuszki Straży Granicznej, która drze wypomadowanymi ustami… no czego ona może chcieć ode mnie? No litości. Stoję nie na tym pasie. Jej “bitch face” mówi mi wszystko. OBYWATELE UNII EUROPEJSKIEJ STOJĄ NA INNYM PASIE. I ta rasistowska uwaga sprawia iż dociera do mnie, że jestem postrzegany jako Europejczyk. Mało tego: prawdziwy Europejczyk. Cofam się więc o dwa metry do tyłu i trzy metry w lewo. Kilka minut później szlaban podnosi się i wjeżdżam na przejście graniczne.

O ile odprawa po polskiej stronie nawet nie była odprawą o tyle po stronie ukraińskiej.. Po pierwsze dostałem od żołnierza “taliończik”, na którym należy zebrać trzy pieczątki. Jadę kilkadziesiąt metrów “pod dach” bo slońce pali niemiłosiernie. Mam trochę szczęścia. Podchodzi do mnie funkcjonariusz, chyba ukraińskiej Straży Granicznej i pyta:

- Masz tłumik “Dominator”, nie chcesz sprzedać? Potrzebuję do quada.

- A wpuścisz mnie do Ukrainy bez tłumika?

- Sprzedasz jak będziesz wracał do Polski.

I tak sobie rozmawiamy na tematy motocyklowe. W końcu zaprowadził mnie do budki, wziął paszport, pieczątkę w taliończyk przybił i skierował do następnej budki. Procedura podobna z tym, że dodatkowo musiałem zrobić ksero dokumentów motocykla bo pierwszy raz mój motocykl wjeżdżał na teren Ukrainy. I ostatnia pieczątka chyba od celnika. Nawet pytanie padło czy narkotyki wiozę. Zaskoczony odparłem szybko, że tylko trochę na własny użytek. “A to w porządku, możesz jechać dalej”. Stop, nie było tak. Zastanawiałem się tylko co byłoby gdybym tak odpowiedział. Zadziwiający rodzaj odwagi (lub głupoty). Chociaż w myślach nie takich bohaterskich czynów często dokonywałem.. Oddałem żołnierzowi taliończik z kompletem pieczątek i…

WJECHAŁEM DO UKRAINY.

Ależ byłem z siebie zadowolony. Dwa lata wcześniej nawet nie miałem motocykla. A teraz jadę przez Ukrainę. Podróżnik…

Kilka kilometrów dalej zatrzymuje się, wymieniam pieniądze i planuje najbliższy czas. Za około 15 km zamierzam zrobić pierwszy poważniejszy postój, kupić kartę z internetem do telefonu, zjeść coś. Dobry plan.

Dojeżdżam do Mościska i odszukuję sklep “Rukawiczka”. Fajne to miejsce. Wokół niewielkiego placu jest kilka sklepów, dworzec autobusowy i mini centrum handlowe. Chcę pójść kupić kartę do telefonu ale jakieś dwa typki spod ciemnej gwiazdy patrzą się na mój motocykl. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że: chcą mnie okraść, albo chcą ukraść motocykl, albo chcą mnie okraść i ukraść motocykl, albo chcą mnie okraść, ukraść motocykl, zgwałcić, zabić, spalić…. A w zasadzie najlepiej zapytać ich jakie mają plany. Wyciągam papierosy i pod pozorem braku ognia pytam czy zapalą. Zapalą i na dodatek mają zapałki (mieliby czym spalić ewentualne zwłoki).

-Mogę tu zostawić motocykl? Będzie bezpieczny? Chcę zrobić zakupy

-Dopóki my tu stoimy to jest najbezpieczniejsze miejsce w tym mieście. Rób zakupy i niczym się nie przejmuj.

Więc.. Zrobiłem zakupy i niczym się nie przejmowałem. Miła panienka w salonie gsm zainstalowała mi kartę i skonfigurowała telefon. Odzyskałem tym sposobem kontakt ze światem. No i w sklepie kupiłem najlepszego kurczaka z grilla.

Stróże mojego motocykla musieli wsiąść do autobusu ale spytali jeszcze gdzie jadę.

-Na początek do Lwowa

-Niech Bóg cię prowadzi…

Pożegnaliśmy się a ja pomyślałem, że rak bezwzględnych bandytów już mogę nie spotkać. Jakże łatwo pomylić się i źle ocenić drugiego człowieka.

Usiadłem na schodach i zjadłem kurczaka. Powoli dochodziła do mnie myśl, że nie mam żadnego planu na resztę dnia. Pomyślałem, że może warto byłoby znaleźć nocleg. Mając internet nie było to szczególnie skomplikowane. Poza tym nawiązałem kontakt z Piterem, który przysłał mi kilka sensownych miejsc gdzie mógłbym spędzić noc pod dachem. Ale… Czy ja po to targam ze sobą namiot żeby spać w hotelu? Na pewno nie. Postanawiam, że jadę do Lwowa a później… A później będę się martwił o to co będzie później.

Dojeżdżam do Lwowa. Specyficzny sposob jazdy prezentują miejscowi kierowcy. Jeśli są trzy pasy do jazdy a zmieszczą się cztery albo pięć rzędów pojazdów to pasy nie mają znaczenia. Trudno było mi przyswoić tą wiedzę więc jechałem za jakimś Kamazem. Niestety w pewnym momencie Kamaz zaczął strasznie dymić z resztek wydechu, że przestałem cokolwiek widzieć. Trzeba było przestawić się na system jazdy miejscowych. Co nie było wcale łatwe ale powodowało, że szybciej jechałem i nawet czerwone światła nie były przeszkodą. Jako cel obrałem sobie ulicę Teatralną na Starym Mieście. Stamtąd jest wszędzie blisko. Tylko gdzie zaparkować motocykl? Wjechałem w ulicę Teatralną i zatrzymałem się przy jakimś sklepie. Obok stał zaparkowany jakiś skuter. Po chwili ze sklepu wyszedł jakiś młodzian i spytałem go gdzie znajdę jakiś strzeżony parking. Tłumaczenie było tak skomplikowane i zawiłe, że młody Ukrainiec odpalił skuter a kumplowi kazał przypilnować sklepu. Rzucił do mnie “follow me” i ruszył przed siebie. Dwa znaki “zakaz wjazdu” i 300 metrów dalej dojechaliśmy do hotelu Leopolis gdzie na parkingu hotelowym zostawiłem motocykl i poszedłem zwiedzać Lwów. Było późne popołudnie a ja nie pomyślałem o noclegu. I wcale się tym nie przejmowałem. Spacerowałem po starym mieście, w jakimś barze zjadłem kolację i… I zrobił się wieczór. Dobę wcześniej wyjechałem z domu. Dwa razy przespałem się na trawie i w końcu dopadło mnie zmęczenie. A stało się to w bardzo niedobrym momencie. Bo nie znalazłem noclegu. A nie znalazłem bo nie szukałem. Wróciłem na hotelowy parking, wsiadłem na hondę i postanowiłem wyjechać ze Lwowa. Wymyśliłem podstępny plan rozbicia namiotu gdzieś na peryferiach Lwowa. Plan perfekcyjny oraz genialny, jednak… nigdzie nie mogłem znaleźć dobrego miejsca pod namiot. Dojechałem do miejscowości Sokolniki i przy stacji benzynowej znalazłem fajny trawnik. I w tym momencie popełniłem błąd. Zamiast rozbić namiot i spędzić noc w tym miejscu spytałem młodego pracownika stacji czy mogę to zrobić. Młody albo się wystraszył albo mnie nie zrozumiał i stwierdził, że on tylko tu pracuje i nie chce o tej godzinie dzwonić do szefa i pytać. Odjechałem co było kolejnym błędem bo zaczął padać deszcz. Było ciemno i mokro. A ja powoli oddalałem się od Lwowa. Z całej siły próbowałem znaleźć miejsce pod namiot. Bezskutecznie. Nie wiem, którędy jechałem i ile kilometrów przejechałem. W bliższej i dalszej odległości od Lwowa nie znalazłem nawet metra kwadratowego pod namiot. Zrezygnowałem, ba, poddałem się. Stwierdziłem, że wracam do Lwowa. Znajdę kawałek miejsca na pierwszej stacji benzynowej i tam legnę obok motocykla. I tak zrobiłem, tylko przypadkiem ominąłem pierwszą stację benzynową i dlatego wjechałem na kolejną. Postanowiłem, że jakoś się zdrzemnę przy albo na motocyklu a rano pomyślę co dalej. Przy stacji benzynowej stały dwie łady-taksówki a dwóch taksówkarzy remontowało jeden z pojazdów. Podszedłem do nich, bo kto jak kto, ale taksówkarze muszą znać wszystkie zakamarki miasta i na pewno wskażą mi jakieś miejsce. Zaproponowali mi tereny koło Lwów Arena. Koło stadionu? Dość sceptycznie podszedłem do tej propozycji. No ale… Pomyślałem, że warto tą wiedzę jeszcze z kimś skonsultować i w tym momencie na stację benzynową wjechał radiowóz policyjny. Czułem, że nocleg jest coraz bliżej. Policjanci stwierdzili, że mogę rozbić namiot gdzie chcę.

-A jak ktoś zadzwoni po Policję, że koło stadionu ktoś rozbił namiot?

-To my przyjedziemy sprawdzić czy coś się stało. A jak bedzie takie wezwanie to przywieziemy ci kawę.

I tak skończyła się rozmowa z policjantami. Ustawiłem lokalizację w gps i pojechałem w okolicę Lwów Arena.

A na miejscu.. Po pierwsze jakaś impreza przy głównym wejściu, czyli trzeba gdzieś dalej stanąć. Niedaleko sporo krzaków ale miejsca pod namiot brak. Dodatkowo droga wysypana tłuczonym kamieniem a mi szkoda opon. Dwukrotnie okrążyłem stadion i w końcu znalazłem kawałek trawnika z przystrzyżoną równo trawą. Idealne miejsce pod namiot.

Namiot… no właśnie . Nowiutki, zapakowany, nigdy nie rozkładany. W prawie całkowitej ciemności rozkładanie namiotu zajęło mi ponad czterdzieści minut. Przeklinałem swoją głupotę i brak chęci na wcześniejsze zbadanie namiotu i sposobów rozkładania. Niby nic szczególnego ale jak się to robi po raz pierwszy od wielu lat, przy braku światła i na sporym zmęczeniu… Szkoda słów.. Wrzuciłem sakwy i kufer do namiotu. Wlazłem do śpiwora… Wylazłem ze śpiwora , wyciągnąłem matę z sakwy, napompowałem matę, wlazłem do śpiwora, położyłem się na macie, wylazłem ze śpiwora , dopompowałem matę, wlazłem do śpiwora, wczołgałem się na matę. Sen był bliski. Spojrzałem na zegarek; pierwsza trzydzieści. Zapomniałem wyciągnąć coś pod głowę… ale nie potrzebowałem poduszki. Potrzebowałem snu… Odpłynąłem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 miesiące temu...

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Udostępnij

×
×
  • Dodaj nową pozycję...