Skocz do zawartości

pepe68
 Udostępnij

Rekomendowane odpowiedzi

Stwierdziłem, że najwyższy czas wkleić tu relacje z mojej dwutygodniowej szwędaczki po Alpach.

Napewno wielu w tym roku tam pojedzie kierunek dość popularny ale bardzo ciekawy i wart zobaczenia,alpejskie krajobrazy nie mają sobie równych.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Samotne tour de Alp

 

Alpy: piękne, majestatyczne góry w środku europy. Odkąd złapałem bakcyla podróży motocyklowych, wiedziałem że muszę tam jechać, zobaczyć, dotknąć, pomacać, poczuć klimat prawdziwych wysokich gór. Po wymianie poczciwej Yamahy Virago 750 na stricte turystycznego sprzęta- Hondę Varadero VX1000 zaczęły się dalsze wypady. Był Grossglockner w 2010, w następnym roku miała być już dziesięciodniowa wycieczka po Alpach. Niestety niefortunnie wybrany termin urlopu na połowę czerwca sprawił że musiałem odpuścić sobie zasypane jeszcze wtedy śniegiem Alpy i wybrać alternatywną trasę do Czarnogóry, która też mocno chodziła mi po głowie. Rok 2012 z przyczyn ode mnie nie zależnych nie był zbyt obfity w wyjazdy motocyklowe były tylko Mazury w majowy weekend i opisany na łanach tego portalu jesienny wyjazd w Bieszczady. 2013 rok- rodzinne plany wakacyjne uwzględniają mój dwutygodniowy wypad motocyklowy w dowolnym terminie. To gdzie pojadę jest oczywiste Alpy. Termin? Zaraz na początku wakacji, bo dni najdłuższe i wszystkie przełęcze powinny być już otwarte.

Zaraz po uczczeniu sukcesów naukowych najmłodszej Córeczki wsiadam na motor i przycinam w kierunku naszej południowej granicy. Nocuję w Mszanie tuż przy autostradzie.

Wczesnym rankiem szybkie śniadanko i ostra dzida, autostradą na Brno potem Vien,za Wiedniem zjeżdżam z autostrady na ekspresówkę która standardem wcale nie odbiega od poprzedniej. W Judenburgu kończy się ekspresówka i zaczynają się alpejskie zawijasy. Wczesnym wieczorem jestem już na południowym krańcu "Nockalm Hochalpenstrasse", o tej porze trasa jest już za darmo i zupełnie pusta, wszystko na trasie zamknięte i pogoda nie rozpieszcza. Jest mocne zachmurzenie i kilka razy rosi mnie lekka mżawka. W Innerkrems loguję się na wcześniej zabookowanym noclegu. Jestem jedynym gościem w całym pensjonacie. Wybieram sobie pokoik na samym dole, żeby nie dźwigać bagaży po schodach. Kolacja, dwa piwka i lulu spać,

 

 

DSCN6711.JPG

Nockalm Hochalpenstrasse

DSCN6730.JPG

 

Nockalm Hochalpenstrasse

 

Pierwszy Alpejski poranek, nie wita mnie zbyt ciekawie, gór nie widać zza ciężkich, ołowianych chmur i leje galanty deszczyk. Podczas pakowania motocykla zarzucam kurtkę na mocno przemoczoną już bieliznę, przytraczam cały ekwipunek i z nietęgą miną walę na śniadanie. Przy drugiej bułce z masłem i żółtym serem widzę już przebijające przez chmury słoneczko, a kawkę piję już uśmiechnięty od ucha do ucha. Chmury chowają się za górę i to w przeciwnym kierunku niż moja dzisiejsza trasa, a słoneczko ładnie suszy gotowy do drogi motorek.

Opuszczam pensjonat i nucąc pod nosem, jadę w kierunku Malta Alpenstrasse- kolejnego punktu mojej wycieczki.

 

DSCN6742.JPG

 

Poczatek "Malta Alpenstrasse"

 

Malta to niezbyt długa, ale bardzo malownicza trasa z mnóstwem wodospadów spadających niekiedy prawie na asfalt, zakończona wysoką tamą i jeziorem zaporowym.

 

DSCN6744.JPG

Malta Alpenstrasse

 

DSCN6752.JPG

Malta Alpenstrasse tama

 

DSCN6750.JPG

Malta Alpenstrasse tama

 

DSCN6796.JPG

Malta Alpenstrasse

 

Robię mały spacerek po tamie marznąc przy tym niesamowicie, cpykam kilka fotek i już jestem w siodle gotowy do dalszej drogi. Cel dzisiejszego dnia to Dolomity. Mam już zablokowany hotelik kilka kilometrów za Cazanei, więc mogę śmigać do późna nie martwiąc się o nocleg.

Jadę Austriacką sto jedenastką zwaną też "Karnische Dolomitemstrasse" mijając urocze Alpejskie wioski i rolników pracujących przy sianokosach. W Silan wjeżdżam do Italii i po kilku kilometrach skręcam na Cortine di Ampezzo, a przede mną roztaczają się jasne szczyty Dolomitów.

 

DSCN6811.JPG

Droga do Cortine di Apezzo widok na Dolomity

 

Cortina to pięknie położony Włoski kurort narciarski w którym w 1956 roku obyła się zimowa olimpiada. Na przedmieściach zatrzymuję się zrobić kilka fotek. Miły Pan sprzedający owoce z ciężarówki wskazuje mi odległe o kilka kroków wzgórze z którego rozciąga się fantastyczny widok. A ja nawet banana od niego nie kupiłem- podły jestem.

 

DSCN6821.JPG

Cortina di Ampezzo

 

Kilka kilometrów za Cortiną zdobywam pierwszą w Dolomitach przełęcz "Falzarego" (2117)m.n.p.m., zjazd w dół i podjazd pod "Passo Pordoi" (2239m.n.p.m).

 

DSCN6829.JPG

Passo Falzarego

 

DSCN6845.JPG

 

Dolomity

 

Nie da się nie zauważyć infrastruktury narciarskiej. Mnóstwo wyciągów i wiaduktów którymi trasy narciarskie krzyżują się z droga. Na zjeździe daję troszkę mocniej w palnik. Ładnie wyprofilowane zakręty i nowiutki asfalcik aż się prosi by mocniej odkręcić. Nocka w hotelu i już z powrotem jestem na Alpejskich drogach. Na pierwszy ogień idzie Passo Fedaia (2052 m.n.p.m.). Zaliczam, robię kilka fotek i wracam tą samą trasą do Cazanei. Objeżdżam dookoła masyw Sella Przełęczami "Pordoi", Campolongo, Gardena i Sella. Dolomity to pojedyńcze bloki skalne wrastające z zielonych, trawiastych pagórków.

 

 

DSCN6877.JPG

Passo Gardena

Opuszczam Dolomity i przez Vipiteno kieruję się na przełęcz Giovo. Wznosząca się na 2094 m.n.p.m. droga to piękna trasa z z dość szybkimi zakrętami i widokiem na okoliczne góry.

Za Merano na drodze robi się dość tłoczno. Jazda staje się dość męcząca. Kwateruję się na dwie noce w Mals w pokoju z widokiem na góry z pokrytymi śniegiem szczytami między którymi jest jeden z głównych celów wyjazdu- przełęcz Stelvio, na którą prowadzi niemal legendarna droga składająca się z 48 ciasnych nawrotów. Ale to dopiero jutro. Dzisiaj piwko i spać.

 

Mocno podekscytowany ciasnymi uliczkami wyjeżdżam z Mals. Przede mną legendarna Stelvio. Obejrzałem chyba wszystkie filmy w sieci z przejazdu motocyklami tej trasy i wreszcie jadę zmierzyć się z nią osobiście.Jest piękny słoneczny poranek a ja zaliczam pierwszy ostry zakręt, Trzeba przyznać że nie jest łatwy, a rozpakowany motocykl prowadzi się zupełnie inaczej niż objuczony w bagaże, a do takiego się przyzwyczaiłem przez ostatnie dni. Wystarczy tylko popatrzeć nie tam gdzie by się chciało jechać i może być problem ze złożeniem winkla. Początek trasy jak to zwykle bywa prowadzi przez las wiec nie ma problemu patrze dokładnie tam gdzie chce jechać czyli na zakrętach praktycznie za siebie. Ale po wyjechaniu ponad górną granice lasu oczom ukazuje się tak piękny pejzaż że nie da się kontynuować jazdy bez przystanków na których trzeba nacieszyć wzrok pięknem krajobrazu. Surowe majestatyczne skały pokryte jeszcze resztkami śniegu zawieszone między błękitem nieba a zielenią lasu, oraz zygzak trasy wciskający się wysoko gdzieś w tą bezkresną skalną otchłań, cieszą swoją urodą ale i budzą respekt i szacunek, patrzeć na to wszystko można bez końca ale zew przygody każe jechać dalej i wyżej.

 

DSCN6915.JPG

Passo stelvio

Więc wsiadam na motor i na zmianę ciesze się pięknem krajobrazu i radością zdobywania trasy. Pokonywanie tych wymagających zakrętów od razu mnie wciąga i sprawia ogromna radość, zjawiam się na szczycie przełęczy nim zdążę się nimi dobrze nacieszyć, a tam urzeka mnie już to że jestem prawie na jednej wysokości z otaczającymi mnie szczytami. Żeby zbliżyć się jeszcze bardziej do tych pięknych gór wjeżdżam jeszcze wyżej na taras widokowy przy restauracji Tybet. Nie jestem tu sam, motocykli jest tyle że trudno się przecisnąć. Robię spacer po przełęczy kupuje naklejkę na kufer i jadę dalej,

kierunek Bormio.

 

DSCN6930.JPG

Ja na tle podjazdu na Passo Stelvio

 

DSCN6939.JPG

Passo Stelvio

 

Po kilku kilometrach skręcam na przełęcz Umbrail jadę kilka kilometrów w dolinę i zawracam z powrotem. Umbrail to oddalona o kilka kilometrów od Stelvio przełęcz graniczna ze Szwajcarią z której można zjechać do St. Maria, ja jednak oglądam tylko kilka najwyżej położonych kilometrów trasy zawracam i zjeżdżam Włoską SS38 do Bormio a potem znów pod górę na passo Gavia. Od początku podjazdu czuć że Gavia nie jest tak komercyjna jak Stelvio. Mały ruch, wąziutki spękany asfalt, wije się już nie tak ostrymi zakrętami i mniejszym przewyższeniem. Czuć za to dużo większy kontakt z dziką natura. W polu widzenia nie ma nikogo od czasu do czasu mija mnie pojedynczy samochód lub mała grupka motocykli która szybko znika za zakrętem. Po wyjechaniu ponad las droga wije się między dziewiczymi skałami. Nikogo więcej tylko ja dzikie, nieokiełznane, wysokie góry i zimne niemal lodowate powietrze wciskające się w każdą szczelinę kombinezonu i szczypiące w nos przez uchyloną szybkę. Wczorajsze Dolomity pełne rowerzystów, motocyklistów i kamperów wydają się potulnym barankiem w porównaniu z agresywnymi górami Paku Narodowego Stelvio. W siodle przełęczy zastaje grupkę chuchających w dłonie motocyklistów. Parkuje i udaje się na wzniesienie na którym stoi ołtarz i figura Świętej Panienki. Wygląda na to że są tu odprawiane msze. Zatrzymuje się jeszcze przy krzyżu stojącym na brzegu zamarzniętego jeszcze jeziorka, chwila refleksji i zjeżdżam w dół.

 

DSCN6981.JPG

Passo Gavia

 

DSCN6982.JPG

passo Gavia

 

DSCN6996.JPG

Ołtarz na Passo Gavia

 

 

Z każdym kilometrem robi się coraz cieplej. Droga do Tirano mino że lekko zakręcona wydaje się troszkę nudnawa z Tirano kieruje się na passo Bernina. To przejezdna cały rok Przełęcz między Włoskim Tirano a Szwajcarskim St. Moritz przez którą biegnie też, wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO kolej Retycka. Nie udaje mi się jednak zobaczyć słynnego Bernina Expres. Wjazd na nią to szybkie dobrze wyprofilowane szerokie, łagodne (jak na Alpejskie standardy) zakręty.

 

DSCN7021.JPG

Passo Bernina

 

Nie ma tu tego zadziornego smaczku przygody który który towarzyszy na mniej uczęszczanych i bardziej ekstremalnych przełęczach. Wjechałem na Berninę od Tirano nie zachwyciła mnie zbytnio wiec postanawiam odpuścić sobie zjazd do St. Moritz i wrócić do hotelu przez Livigno. Livigno to położony w dolinie o tej samej nazwie Włoski kurort narciarski który mieści się na terenie strefy bezcłowej benzyna kosztuje tu 1,1€ ale tunel który łączy tą dolinę ze Szwajcarią 10€. Zaliczam jeszcze po drodze Ofenpass i ląduje w hotelu.

 

DSCN7028.JPG

Ofenpass

 

Wieczorem okazuje się, że padła karta pamięci w kamerce i mało co się nagrało. Na szczęście podjazd i zjazd ze Stelvio jest.

Edytowane przez pepe68
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Żeby dalej fotki wklejać ,ktoś musi posta napisać,co tez robię więc wklejaj dalej :)

2008Chorwacja 4530km 2009Chorwacja Czarnogóra 4480km 2010Czarnogóra Chorwacja 4550km 2010Czarnogóra Grecja 5100km

2012Macedonia Albania 4600km 2013Włochy Sycylia 6000km 2014Czarnogóra Albania 4490km 2015 Rumunia Bułgaria.4750km 2016Serbia Czarnogóra 4550km2017 Dagestan 8500km2018 Toskania 4500

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki Piter :rolleyes:

 

 

 

Dzisiaj już na dobre opuszczam Mals, ale nie jadę już na Stelvio. Skręcam do Szwajcarii i przez Ofenpass obieram kierunek na St. Moritz. Do St. Moritz oczywiście nie dojeżdżam, bo nie miasta są celem mojego wyjazdu, ale przełęcze. Zjeżdżam z głównej drogi na Albulastrasse. Droga podobna do tej na Gavie.

 

DSCN7035.JPG

Albulapass

Może jeszcze bardziej surowa. Ruch jeszcze mniejszy, na samej przełęczy zastaję kilku rowerzystów, a mijane samochody policzyć można na palcach jednej dłoni, ale nie można powiedzieć, że jest pusta. Gdzie się nie obejrzę, widzę krowy.

 

DSCN7036.JPG

Albulapass

 

DSCN7047.JPG

Albulapass

 

Na zjeździe droga krzyżuje się kilka, może nawet kilkanaście ze wspomnianą już Retycką Koleją. W pewnym miejscu, widać takie zagęszczenie wiaduktów i tuneli, że nie wiadomo, gdzie ta układanka się zaczyna a gdzie kończy. Udaje mi się zobaczyć czerwony Bernina Express, ale tylko chwilę. Znika gdzieś w tunelu i więcej się nie pokazuje.

Od rana próbuję kupić kartę pamięci Micro SD minimum 16GB klasy 10 i okazuje się, że w nowoczesnej Szwajcarii, nie jest to takie proste. W mniejszych miejscowościach jest to to towar nieosiągalny. Dopiero w Thusis, trafiam na salon z akcesoriami komputerowymi udaje mi się taką nabyć za 50 franków. Musiałem tylko poczekać godzinkę, bo trafiłem na środek sjesty. Jeszcze jedna ciekawostka. Czytniki kart płatniczych w supermarketach po włożeniu karty podają komunikaty po polsku. Bankomat też tak zrobił. Z Thusis w kierunku Splugen i Bernardino jedzie się bardzo ładnie położoną trasą. Momentami w bardzo wąskim wąwozie. Krajobraz mnie urzeka. Droga i strumień wciśnięte między wysokie skalne ściany.

 

DSCN7060.JPG

Droga Thusis -Splugen

Jest naprawdę pięknie. Skręcam na Splugenpass. Zaraz nad górną granicą lasu zaczyna się długa prosta wgłąb doliny. Przycinam 150km/h. Pierwszy ostry nawrót w prawo i zaczyna się stroma drabinka pod górę. Nawroty są niemal tak ostre jak na Stelvio.W wilgotnym powietrzu roznosi się dźwięk krowich dzwonków. Te spokojne zwierzaki pasą się na bardzo stromych, wysoko położonych zboczach. Z każdym metrem wznoszenia się zagęszcza się też mgła. W samym siodle przełęczy widoczność spada do kilkudziesięciu metrów. Krótki spacerek, kilka fotek i zjeżdżam z powrotem na Szwajcarską stronę.

DSCN7071.JPG

Splugenpass

 

Parę kilometrów wzdłuż autostrady i już jestem u stóp przełęczy St.Bernardino. Autostrada znika w kreciej dziurze pod górą, a ja ostrymi serpentynami ciasno zwiniętymi między świerkami pnę się na przełęcz. Pogoda rześko deszczowa. Po wyjechaniu powyżej lasu deszcz mocno tłucze po kasku. Przełęcz położona jest na płaskiej przestrzeni usłanej skalnymi głazami. Zatrzymuję się na chwilę przy jeziorku.

 

DSCN7080.JPG

St.Bernardino

 

DSCN7085.JPG

St.Bernardino

 

Deszcz i bardzo słaba widoczność nie zachęcają do spacerów. Kupuję więc naklejkę i zlatuję do Belizjony. Nabywam winietkę i autostradą przycinam na Ariolo. Rozbijam się na kempingu przede mną pierwsza noc pod namiotem. Kemping odbiega klimatem od znanych mi chorwackich czy nadbałtyckich obiektów. To raczej nocleg tranzytowy dla zmierzających na południe Europy kamperów niż punkt stałego wypoczynku.

 

Budzę się rześki i wyspany choć noc nie minęła bez niespodzianek. Mój super materac w czasie testów przed wyjazdem wykazywał 100% szczelności, tu chamidło jedno puściło dech miałem w nocy dwa dmuchanka, ale za to słonko wyszło z za góry dopiero wpół do dziewiątej. Jest super pogoda, na błękicie nieba pojedyncze wysoko płynące cumulusy. Wcinam sałatkę jajeczno warzywną własnej produkcji. Jest naprawdę smaczna, nawet udało mi się nie przypalić jajek, popijam kawką i "ahoj przygodo" przede mną wielka czwórka Szwajcarskich przełęczy Gotthard, Furka, Grimsel i Susten. Na pierwszy ogień idzie przeprawa która śniła mi się po nocach, do 1830 roku kiedy to przebudowano ja na drogę była wąska krętą ścieszką biegnącą od południowej strony przełęczy św. Gottharda "TREMOLA". W promieniach porannego (na wakacjach rano jest troszkę później) słonka wyjeżdżam ponad Ariolo za mną piękny krajobraz doliny, plątanina dróg i węzłów komunikacyjnych, przede mną jedna z najbardziej znanych alpejskich przełęczy, przełęcz św.Gottharda. Można ją pokonać na cztery sposoby

Pierwszy sposób to kupić bilet i posadzić dupe w kolejowym wagonie, drugi przepiłować tunelem z prędkością 100km/h, trzeci ukończona w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku droga nr 2 i czwarty wybrukowana granitową kostką Tremola. Krajobraz widziany z drogi jak i sama Tremola zabijają mnie swoim pięknem. Troszkę ponad Ariolo wyjeżdża się ponad górną granice lasu i zaczyna się bajka.

 

DSCN7103.JPG

Przełęcz św. Gottharda "TREMOLA".

 

DSCN7104.JPG

Przełęcz św. Gottharda "TREMOLA".

 

Chyba na żadnej przełęczy nie spędzam tyle czasu co tu. Głaskam konia na którym siedzi św. Gotthard, spaceruje miedzy straganami upajam się pięknem otaczającego mnie świata.

 

DSCN7108.JPG

Przełęcz św. Gottharda

Tremola biegnie jeszcze kilka kilometrów przez przełęcz po czym łączy się z "nową drogą" którą kręcąc mocno manetką dojeżdżam do skrzyżowania w Hospental i daje w prawo na Furkastrasse.

 

DSCN7153.JPG

Drogowskaz na Furkastrasse

 

Droga na Furkę jest prawie tak szybka jak nowa droga na Gottharda ale dużo bardziej niebezpieczna w dużej jej cześć asfalt od kilkudziesięciometrowego urwiska oddzielony jest tylko rzadko ustawionymi plastykowymi lub betonowymi słupkami. Niestety pojawia się coraz więcej chmur w których zatapiają się strzeliste szczyty. Po przełamaniu się drogi pojawia się przepiękny widok na podjazd pod Grimselpass. Trasa pięknymi wywijasami opada w dól by szybko się przełamać i wspiąć się znowu w górę na na kolejną przełęcz.

 

DSCN7177.JPG

Widok z przełęczy Furka na przełecz Grimsel

 

Na przemian mam przed sobą Furkę i Grimsel. Furkę widać w pięknym słońcu natomiast Grimsel zatopiony jest w białym cumulusie, który z daleka nawet nieźle wygląda ale od środka już nie za specjalnie.Im wyżej się wspinam tym wyraźniej widzę jak przez przełęcz przedzierają się kłęby spiętrzonej mgły. Na przełęczy oglądam świstaki bo krajobrazu niestety nie widać. Musze zjechać troszkę w dól by moim oczom znowu ukazały się Alpejskie pejzaże. Niestety widać tylko połowę krajobrazu bo trochę powyżej linii drogi wszystko zatopione jest w białym obłoku.i tak niestety wygląda cała trasa między Grimsel a Susten choć i tak jazda drogą wykutą w skalnym zboczu z licznymi tunelami daje dużo frajdy.

 

DSCN7192.JPG

Grimselstrasse

 

 

 

DSCN7195.JPG

Sustenstrasse

 

DSCN7196.JPG

Sustempass

 

DSCN7201.JPG

Sustenstrasse

 

Susten opisana była kiedyś w rasie motocyklowej jako number one Alpejskich przełęczy, niestety nie pokazała mi się w pełnej krasie. Trzeba będzie tu jeszcze kiedyś wrócić i sprawdzić na własne oczy czy tak faktycznie jest. Wracam z powrotem na Gottharda dojazd do Andermatt wije się ostrymi zawijasami mocno w górę na samym czubku podjazdu miejsce, którego nie mogłem pominąć. Droga wybiega z tunelu, biegnie mostem na drugą stronę wąwozu, parking po prawej i z powrotem wpada w tunel. Ładne miejsce, jakich w Alpach wiele? Tak można to odebrać przejeżdżając szybko i nie wiedząc nic o historii tego miejsca.Do 1200r.n.e. przełęcz św. Gottharda nie była wykorzystywana komunikacyjnie ze względu na niedostępność tego właśnie miejsca. Strome skalne ściany ciasnego wąwozu i wartko spływający kaskadami strumień tworzyły na ówczesne czasy barierę nie do przebycia. Dopiero w XI w. Udało się zbudować tu przeprawę, która otworzyła drogę na przełęcz św. Gottharda. Zbudowanie tu mostu było wtedy takim wyczynem, że niektórzy twierdzili, iż nie udałoby się to bez pomocy diabła. Stąd właśnie jego nazwa "Teufelsbrucke" (diabelski most). Jest tam oznakowana ścieżka widokowa, która częściowo biegnie wykutym w skale tunelem. Można z niej podziwiać całą infrastrukturę komunikacyjną, która bardzo się zagęszcza w tym miejscu. Wąska, może dwumetrowa stara droga wykuta w skalnym zboczu prowadzi na wspomniany Teufelsbrucke. Most na nowej drodze z 1960r. Osiemnastowieczny most kolei zębatej. Spływający pod tym wszystkim po ogromnych głazach, bardzo głośno grzmiący, rozpylający w powietrzu zimną, wilgotną bryzę strumień i szarpiący za ubranie bardzo silny przeciąg podnoszą atmosferę majestatyczności i niedostępności tego miejsca. Do tego cały czas mam w głowie,że gdzieś w tych skalach biegnie jaszcze ponad szesnastokilometrowy autostradowy tunel.

 

DSCN7213.JPG

"Teufelsbrucke"

 

DSCN7219.JPG

"Teufelsbrucke"

Wjeżdżam do otoczonego ze wszystkich stron wysokimi górami miasteczka Andermalt z zamiarem zakupu materaca. Moja znajomość języków obcych jest mocno mizerna, więc nie jest łatwo. Przejeżdżam w ślimaczym tempie główną ulicę skanując wzrokiem witryny sklepowe. Zagaduje do mnie po polsku idąca chodnikiem pani, pytając czy szukam pokoju. Opowiadam jej czego potrzebuję, odpowiedź dostaję taką: "Proszę pana, niech pan lepiej te pieniądze przepije i wyśpi się na ziemi, bo ceny są ogromne." Pokonuję jeszcze raz Św. Gottharda tym razem nową drogą. Przełęcz zatopiona jest teraz we mgle, ale już południowe zbocza toną w słońcu. Z drogi pięknie widać położoną na przeciwległym zboczu Tremolę. Robię zakupy w markecie (otwarte do 17.30) i wale na kemping. Dziś był wyjątkowo krótki etap ok. 160km więc mam sporo czasu na piwko i piknik.

 

O dziwo dzisiejszej nocy materac nie puścił wiatru wiec spało się super zwijam obozowisko śniadanko i czas w trasę. Dzisiaj tranzyt do Aosty i dwie przełęcze po drodze. Pierwsze kilka kilometrów wale autostradą jeden zjazd może 10 km i już podjazd na przełęcz Nufenen po Włosku Passo della Novena. Piękna pogoda, szybka fajna nowa trasa, wspina się wysoko na 2478m.n.p.m. 47 metrów wyżej niż Furka i 370 niż Gotthard, przez co śniegu jest dużo więcej, zaspy wyższe niż ja na motocyklu, najwyższe na całej wycieczce. Na podjeździe nie da się nie zauważyć stalowych konstrukcji słupów energetycznych co chwila przejeżdżam pod grubaśnymi przewodami, dla mnie z racji zawodu to ciekawe zjawisko, ale w tych okolicznościach przyrody nie musi się podobać.

 

DSCN7245.JPG

Nufenenstrasse

 

DSCN7248.JPG

Nufenenstrasse

 

https://lh4.googleusercontent.com/-Z4vNZBUBMxw/UhP9lM8hq0I/AAAAAAAAIQ4/MaVkMykbA84/w895-h671-no/DSCN7258.JPG

Nufenenstrasse

 

Zaraz za po minięciu przełęczy i wjechaniu w dolinę zatrzymuje się przy moście linowym robię po nim spacerek i dalej w siodło. Konstrukcja dużo solidniejsza od mostu który oglądałem w Czarnogórze i nie nie miałem tyle odwagi by na niego wejść. Jadę drogą nr.9 na zachód po prawej stronie mam Alpy Berneńskie, po lewej, Walliser Alpen ze słynnym Matterhornem najbardziej znana choć nie najwyższą górą Szwajcarii. Pierwsza polowa drogi prowadzi mnie przez Szwajcarskie wsie i miasteczka na drugiej wpadam na autostradę żeby trochę przyspieszyć w Martigny zjeżdżam z niej i kieruje się w na Wielką przełęcz św. Bernarda jedną z najbardziej znanych i najstarszych Alpejskich przepraw. Droga jak i sama przełęcz bardzo ładne na szczycie malownicze jeziorko kilka budynków sklepików z pamiątkami no i oczywiście pomnik św. Bernarda. Wszystko otoczone malowniczymi szczytami.

 

DSCN7291.JPG

Wielka przełęcz św. Bernarda

 

DSCN7290.JPG

 

Wielka przełęcz św. Bernarda

 

Zjeżdżam do Aosty, tu już prawie śródziemnomorski klimat. Wbijam się na kemping i przy piwku i jedzonku oddaje się błogiemu lenistwu. Klimat kempingowy to jest to co dla nie bije na głowę wszystkie Hotele i pensjonaty. Kemping bardzo sympatyczny ładnie zadrzewiony, 13€ za noc z elektrycznością, plus 0,5€ za kąpiel, wifi w cenie, zdechło po zamknięciu recepcji o 22.00 ale i tak było spoko.

 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki za relację,niezły opis, fajowe fotki.Ja pracowałem 20km od Airolo tak więc widziałem te góry ale w niższych partiach.Przez tą relację wróciły wspomnienia z tamtych stron :lalag: .Miałem zamiar pojechać na moto w tamte strony ale mój sprzęt jest za stary i ma za słaby silnik na takie trasy. :blush:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Plan dzisiejszego dnia: podjechać jak najbliżej najwyższej góry europy, a potem mały Bernard i Route Grandes Alpes do Briancon.

Jadę lokalną droga w kierunku tunelu pod Mont Blanc. Droga w większości biegnie przez teren zabudowany, ruch dość spory wiec ze śmigania raczej nici, krajobraz po prawej i lewej stronie też nie zbyt ciekawy, ale co chwila pojawia się przede mną widok Białej góry a to dodaje skrzydeł.

 

DSCN7311.JPG

Widok na Mont Blanc

 

Podjeżdżam pod sam tunel, patrze chwile na Białego i pakuje na małego Bernarda.Podjazd po Włoskiej stronie jest remontowany, wszędzie wykopy, koparki i wywrotki, dużo piachu na asfalcie. Dopiero wysoko ponad ponad górną granicą lasu można ostrzej odkręcić i cieszyć oko krajobrazem. Na przełęczy sporo budynków rozciągnięte na sporej odległości, na końcu po Francuskiej stronie pomnik bardzo podobny do tego na wielkim Bernardzie. Ciesząc oko krajobrazem zjeżdżam w dół to pierwsze kilometry jakie dane mi jest przejechać motocyklem po Francuskich drogach.

 

DSCN7337.JPG

 

Mała przełęcz św. Bernarda

 

DSCN7347.JPG

Mała przełęcz św. Bernarda

 

W Seez skręcam na "Route Grandes Alpes" stary Alpejski szlak biegnący od jeziora Genewskiego do Menton nad Morzem Śródziemnym przez główne pasmo Francuskich Alp. Przede mną Col de L'Iseran najwyższa Europejska przełęcz przejezdna drogą o nawierzchni bitumicznej. Mijam Val d'Isere położony na wysokości 1850m.n.p.m narciarski kurorcik. Urok tych Alpejskich miasteczek z ukwieconymi balkonami i zdobieniami na elewacjach jest niezaprzeczalny. Droga najpierw biegnie dnem rozległej doliny, dopiero później zaczyna się ostrzej piąć w gore. Jest bardzo dobra widoczność, błękitne niebo, przy tym przenikliwe zimno, ale trzywarstwowe ciuchy dają rade marznie tylko nos, bo trzeba uchylać szybkę, żeby nie parowała. Na podjeździe mijam kilka wyciągów narciarskich w koło rozpościera się piękny widok, na łańcuchy górskie których szczyty sięgają ponad 3000m.n.p.m. i wciśnięte w dolinę Val d'Isere. Na drodze sporo ludzi, dużo motocyklistów i rowerzystów.

 

DSCN7365.JPG

Col de L'Iseran

 

Na zjeździe przez chwile robi się troszkę ciaśniej jadę wąskim skalnym wąwozem, by za chwile podziwiać rozległa doline z drogi zawieszonej na pułce skalnej. Ochom i achom nie ma końca piekno krajobrazu powala. Droga nie jest tak kręta na Stelvio czy na Szwajcarskich przełęczach, nie wymaga aż tak dużych umiejętności technicznych, ale jazda jest dość niebezpieczna, nie ma żadnych barierek ani nawet słupków, zaraz za krawędzią asfaltu jest kilkudziesięciometrowe strome zbocze. Szanse na wyjście bez szwanku po zjechaniu z asfaltu są raczej mizerne.

 

DSCN7372.JPG

Gdzieś naCol de L'Iseran

 

DSCN7377.JPG

Gdzieś naCol de L'Iseran

 

 

Po zjechaniu z przełęczy jadę krajowa N6 biegnącą zboczem pięknego, rozległego i głębokiego wąwozu wzdłuż rzeki Arc. Mijam ford położony na przeciwległym zboczu wąwozu i w st. Michel wjeżdżam znów na drogę 902, na początku przełęcz Telegraf troszkę ponad 1500m.n.p.m i zaczynam wspinaczkę na Col de Galibier 2646m.n.p.m. Droga pnie się prawie prostymi długimi odcinkami mocno w górę. Z każdym metrem odkrywa się coraz piękniejszy krajobraz. Tu po wyjechaniu ponad górną granice lasu, nie wjeżdża się za szybko na przełęcz. Jedzie się długo górskimi zboczami oglądając bardzo rozlegle zielone doliny otoczone ośnieżonymi szczytami. Jest po prostu pięknie.

 

DSCN7417.JPG

Podjazd pod Col de Galibier

 

DSCN7413.JPG

Podjazd pod Col de Galibier

 

Im bliżej siodła przełęczy tym większe zagęszczenie pojazdów, z przewagą rowerzystów, Jest chyba jakiś wyścig. Na samej przełęczy bardzo ciasno, na małym placyku stoi kilka busów i przyczep do przewozu rowerów. Całe pedałujące towarzystwo pakuje tam swoje rowery. Kolejka do zdjęcia przy znaku przełęczy jest dość spora rowerzyści fotografują się pojedynczo i grupowo z rowerami i bez rowerów, muszę poczekać kilka minut na swoja kolej.

 

DSCN7429.JPG

Col de Galibier

 

DSCN7424.JPG

Zjazd z Col de Galibier

 

Zjazd jest jeszcze piękniejszy niż podjazd dolina odwrócona na południe jest pięknie oświetlona słoneczkiem, na podjeździe większość drogi i doliny były zacienione. Żałuje, że nie mam daru opisywania piękna krajobrazu bo jest pięknie, naprawdę pięknie. Zjeżdżam do Briancon, korzystając z darmowego wifi w McDonald szukam noclegu, nie uśmiecha mi się spanie pod namiotem, jest zimno ja jestem zmęczony i potrzebuje się porządnie wyspać. Nocleg za przystępne pieniądze znajduje w oddalonym o 20km Włoskim Cesana Torinese. Zostaje na dwie noce postanawiam zrobić sobie dzień bez motocykla i zregenerować troszkę siły.

Niedziela dzień odpoczynku, śpię do południa robię spacerek po miasteczku w którym odbywają się jakieś zawody kajakowe i wracam do pokoju, większość czasu spędzam na siedzeniu w pokoju, sączeniu piwka i rozmowie z Żoną i Dzieciakami przez skype. Zaczyna mi mocno doskwierać tęsknota. Jest to mój pierwszy tak długi wyjazd bez rodziny. Mam wyrzuty sumienia że oglądam ciekawe miejsca a Ich tu nie ma.

Poniedziałek 7.30 jestem wyspany, spakowany i gotowy do drogi. Pani podaje mi wcześniej śniadanie (Włoskie śniadanie, kawa, sucharek i bułka z dżemem). 8.00 jestem już w siodełku, przez przełęcz Col de Montgenevre (1850m) wracam do Briancon, przed miasteczkiem jest jakiś stary ford obronny, przebijam się przez miasteczko i już jestem na Route Grandes Alpes w kierunku Col d'Izoard. Prognoza pogody na dziś nie nastraja optymizmem, wzdłuż mojej trasy ma być zimno, deszcz i burze z piorunami na szczęście z tego wszystkiego jest tylko zimno. Mimo wczesnej pory na trasie jest sporo rowerzystów mają oni tutaj nawet wyznaczony swój pas ruchu. Col d'Izoard jest bardzo popularnym miejscem wśród nacji pedałującej, jest tam nawet muzeum Tur de France. Droga pnie się wysoko w góre jest bardzo zimno, niebo mocno zachmurzone ale na szczęście chmury wiszą wysoko ponad szczytami. Na przełęczy zagaduje do mnie grupa Niemieckich motocyklistów,jeden z nich kojarzy moją tablice rejestracyjna z Warszawą, Nie wyprowadzam Go z błędu w końcu to tylko 100km różnicy, mówi ze to kawał drogi stąd, pokazuje im na mapie przejechaną dotychczas prze ze mnie trasę i dokąd się leszcze wybieram, są mocno zdziwieni długością trasy gdy się dowiadują że daje cały czas sam są zdziwieni jeszcze bardziej. Niemieckiego raczej nie znam ale zrozumiałem że stwierdzili że "Gut" trasę robię i że "Gut ze mnie drajwer". Skłamał bym gdybym napisał, że nie sprawiło mi to przyjemności Miło jest usłyszeć od od grandy Niemców na motorach, że Kozak jestem i widzieć ich zdziwione miny.

 

DSCN7452.JPG

Col d'Izoard

 

DSCN7458.JPG

Col d'Izoard

 

Niemcy formują grupę a ja zjeżdżam w dół, będziemy się jeszcze dzisiaj kilka razy mijać. Droga po zjeździe z przełęczy prowadzi przez wąwóz Queyars bardzo piękne miejsce ,zaznaczone na mojej mapie czerwonym flamastrem, czyli szczególnie warte uwagi i tak faktycznie jest jadzie się trochę dnem wąwozu tuż obok strumienia wciśniętego między pionowe skały, trochę półką skalną zawieszoną gdzieś wysoko nad nim, ogólnie jest bardzo ładnie.

 

DSCN7467.JPG

Queyars Canyon

 

Na parkingach można spotkać grupy dźwigających swoje okręty kajakarzy. Wyjeżdżam z wąwozu i znowu pod górę tym razem przełęcz Vars(2109m). położoną między trawiastymi połoninami przełęcz traktuje raczej tranzytowo.

 

DSCN7489.JPG

Przełecz Vars

 

Zjeżdżam z Vars i w Jausiers opuszczam Route Grandes Alpes i kieruje się na la Bonette, Najwyższą drogę asfaltową w Alpach. Odcinek zadrzewiony podjazdu pokonuje w ekspresowym tempie ciesząc się winklami, po czym przez trawiaste połoniny wjeżdżam wysoko w góry. Drogą na wysokości powyżej 2000 metrów jedzie się ponad 10 km widoki są niesamowite, po drodze mijam jakieś ruiny militarnych obiektów i bunkry. Droga wiedzie na wysokości a nawet powyżej okolicznych szczytów. Jest zimno, ale to mi zupełnie nie przeszkadza. Widok pięknych szczytów na tle białych chmur rekompensuje wszystko.

 

DSCN7521.JPG

Ja na podjeżdzie pod La bonette

 

Trudno było by mi się zdecydować która z Alpejskich dróg jest najpiękniejsza ale podjazd pod la Bonette na pewno konkurował by o pierwsze miejsce. Tu czuć że jestem w naprawdę wysokich górach. Najwyższy punkt trasy nie leży na przełęczy tylko na drodze okalającej szczyt.Nie jest to masyw skalny lecz góra oklejona z ziemi pomieszanej z kamieniami. Parkuje prawie w najwyższym punkcie i wyruszam na spacer na sam szczyt wysoki na 2862. kręta Ścieszka w dużej części jest pokryta śniegiem trzeba omijać zaspy, nie jest to wcale proste bo nasiąknięte zbocze osuwa się pod nogami. Na samym szczycie jest punkt widokowy, można podziwiać piękno alpejskiego krajobrazu z najwyższej góry w polu widzenia. Tego się nie da opisać to trzeba zobaczyć, nie znam słów za pomocą których mógłbym opisać to co widzę.

 

DSCN7530.JPG

La bonette

 

DSCN7547.JPG

Ja na szczycie La Bonette

 

DSCN7549.JPG

La Bonette widok ze szczytu na droge

 

DSCN7554.JPG

Widok ze szczytu La Bonette

 

DSCN7558.JPG

Zjazd z La Bonette

 

Podczas schodzenia zaczynam odczuwać skutki szybkiej zmiany wysokości, przez chwile mam lekki zawrót głowy, muszę chwile postać żeby wszystko wróciło do normy. Nie czuje się najlepiej siadam przy motocyklu i regeneruje się czekoladom i coca colą. Pierwsze kilkanaście kilometrów zjazdu pokonuje, bardzo powoli boje się żeby zawroty głowy nie złapały mnie w czasie jazdy, ruch na zjeździe w kierunku Nicei jest jak na złość dużo mniejszy niż na podjeździe mijam tylko kilku pojedynczych rowerzystów. Droga wiedzie dość stromym zboczem bez żadnej barierki. Gdy bym wypadł z drogi nie było by zbyt kolorowo, na szczęście z każdym metrem niżej czuje się coraz lepiej.

 

DSCN7559.JPG

Zjazd z La Bonette

 

Po drodze znowu jakieś ruiny, tym razem jakby wioski? Już w miarę nisko zatrzymuje się na mostku przy fajnym wodospadzie.

 

DSCN7582.JPG

Kaskada na zjeżdzie z La Bonette

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wklepuje w nawigacje kemping w okolicach Sospel, sprawdzam czy urządzenie wybrało taka trasę jaką bym chciał jechać, wszystko się zgadza więc podziwiając piękno krajobrazu jadę w dół. Droga bardzo przypomina mi drogi Czarnogóry niemal cały czas jadę wąwozem wzdłuż rzeki. Nie są to już bardzo wysokie góry niemniej jednak też jest bardzo ładnie.

DSCN7597.JPG

Droga w kierunku Niceii

 

Jadę zupełnie wyluzowany nie skupiając się zbytnio na drogowskazach, nawigacja co chwila gubi zasięg i wylicza trase od nowa. Kiedy wykapowuje że nowo wyznaczona trasa odbiega troszkę od tej którą planowałem,postanawiam odpuścić sobie kemping w Menton i kawałek Route Grandes Alpes i szukam kampingu obok Nicei blisko morza. W końcu i tak planowałem ,że jutro objadę Niceę i Monako.

 

DSCN7603.JPG

 

Nicea wjazd do miasta

 

Na odcinku kilku kilometrów radykalnie zmienił się krajobraz, zanika roślinność górska, pojawiają się za to palmy i pięknie kwitnące oleandry.

 

DSCN7606.JPG

 

 

Nicea palmy

 

 

W samej Nicei szukam supermarketu, budżet nie przewiduje stołowania się w słynnych z wysokich cen restauracjach lazurowego wybrzeża. Stojąc w bocznej uliczce słyszę nadjeżdżający od tyłu motocykl. Macham ręką i już za chwile sympatyczny Francuz prowadzi mnie do centrum handlowego.

Rozbijam się na kampingu gdzieś między Niceą a Antibes, duży ładny obiekt z basenem niestety odgrodzony od morza torami kolejowymi i dwupasmówką. Cena też ładna 26€ za noc. Oblewam dotarcie do morza śródziemnego i wykonanie planu, piwem i szampanem (czt. wino musujące za 4€). Na nazajutrz z ciężką głową pakuje manele i trasą wiodącą wzdłuż samej plaży kieruje się na Monaco. Plaza położona przy drodze i torach kolejowych to nie jest to co lubię najbardziej, niema to jak dzikie Chorwackie plaże. W Monte Carlo widać ogromny przepych na wodzie i lądzie. Niezliczona ilość eleganckich łodzi, jachtów, ekskluzywny prom, a na ulicach Maseratti, Lamborgini i małe czerwone samochodziki z konikiem w logo, witryny sklepowe z reklamami znanych marek, banki i kasyna, ogulnie zapach wielkich pieniędzy unosi się w powietrzu.

 

DSCN7609.JPG

Monaco

 

Przejeżdżam centrum Monako i opuszczam miejski tłok kierując się na autostradę. Nigdy nie ciągnęło mnie do miejskiego zgiełku, przejeżdżam przez Niceę i Monaco bardziej po to żeby zaliczyć te miejsca niż z ciekawości. Drzemie w mojej głowie taka myśl żeby przejechać motocyklem wszystkie kraje Europy, więc Monaco mam już zaliczone, nie będę musiał tu wracać. Autostrada jest już zasadniczo droga do domu wiec zerkam tylko na pagórki i morze pojawiające się między nimi i ostro nawijam kilometry, temperament studzą tylko znaki z formacją o kontrolach prędkości. Etap kończę na kampingu nad jeziorem Garda.

 

DSCN7624.JPG

Jezioro Garda

 

Dzięki uprzejmości sympatycznej Włoskiej rodzinki rozbijam się na należącym do nich skrawku wolnego placu tuż przy jeziorze. Późnym wieczorem przed położeniem się do snu okazuje się że materac definitywnie odmówił współpracy, wiec robię legowisko z wszystkich ciuchów jakie mam w kufrach, wale dodatkowe piwko na lepszy sen i kładę się spać. Na kamieniach i szmatkach nie śpi się zbyt dobrze więc rankiem przymuszam się do snu, planuje dzisiaj objechać garde od zachodniej strony i dojechać do Czeskiego Mikulova. Etap dość długi więc dobrze by było żebym był wyspany.

 

Obóz zwija m pod niebem mocno zasnutym chmurami. Śniadanko, kawka i startuje już w lekkiej mżawce. Pogoda nie pozwala nacieszyć się widokami, jest gęsta mgła i pada, odpuszczam sobie wjazd do Tremisine miejscowość i wąwozu położonych na zboczach nad jeziorem i pompuje w kierunku autostrady, dojazd do niej zajmuje sporo czasu bocznymi Włoskimi drogami nie jeździ się zbyt szybko. W Trento wpadam na autostradę, zjadę z niej dopiero kilka kilometrów przed Czeską granicą. Między przełęczą Berneńską a Insbrukiem przejeżdżam przez "Europabrucke" od 1964 do2004roku był to największy most w Europie (pobił go dopiero Francuski "Milau"), chciałem go zobaczyć miał być taras widokowy przy restauracji a okazało się, że przejazd nim nie różni się niczym od przejazdu autostradą z barierami dźwiękochłonnymi poza tym że trzeba wybulić 8€ . Cały czas mocno odkręcam przelotowa 160~140km/h. Zaraz po wjechaniu do Czech znajduje pokoik, Kolacje kupuje w Billy do tego oczywiście Pilznerek. Spanie w łóżeczko jest dużo przyjemniejsze niż poprzednia noc na szmatkach i bezwietrznym materacu wiec szybciutko zasypiam.

 

Czechy pokonuje w autostradowym tempie i już jestem w Polsce. Powracam do naszej komunikacyjnej rzeczywistości, najpierw muszę troszkę pobłądzić żeby trafić na nową A1, brakuje jednego mostu i nasza Autostrada nie zazębia się niestety z Europejską siatką szybkich dróg. Potem okazuje się, że zaplecze ogranicza się do parkingu i kibla. Oczywiście stoją znaki formujące że za kilka kilometrów będzie Parking z kiblem, knajpą i paliwem ale już przed samym zjazdem knajpa i paliwo przekreślone są czarną taśmą na krzyż i tak dwa razy. Zjeżdżam z autostrady do oddalonej kilka kilometrów stacji benzynowej tankuje i tym samym węzłem wracam na nią z powrotem. Przejazd przez Częstochowę to istny horror, kilkunastu kilometrowy korek, pasy ruchu tak wąskie że tiry prawie ocierają o siebie i koleiny głębokości rowów melioracyjnych. Przyjemność z jazdy się skończyła to jest Polska tu na szosie trzeba walczyć o przetrwane. Przypomina mi się cytat z artykułu pana Bolesława Piątkowskiego z 1938 roku (publikowany w magazynie Motovoyager)

 

"Poznałem Cię – szeroka, wyboista „Drogo Polska” – drogo która robisz nam reklamę na cały świat – drogo, o którą ze złośliwym uśmiechem pytali mnie sprzedawcy benzyny, szoferzy, sportowcy, drogo o której nikt nie wie, dlaczego jesteś naszą hańbą, zamiast być chlubą. Drogo polska!"

Minęło 75 lat od napisania tych słów a tekst nadal aktualny i raczej nie zapowiada się żeby było lepiej.

 

Na tym kończę moją relacje, było bardzo fajnie, spełniłem swoje marzenie i obejrzałem największe góry Europy, przejechałem 5144 kilometry przez 7 państw. Teraz planuje następną wyprawę, trzeba będzie chyba uderzyć na Bałkany

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość robert73

Pepe ale zap.... wlepia Ci mandat i od .... punktow. W jakim czasie nawinales te 5 kola.Zaliczyles chyba wszystkie najbardziej znane przelecze za jednym razem, teraz zeby jeszcze wiecej zobaczyc wysokie Alpy pora zjechac na szutry a tych juz tak szybko sie nie da pokonac, nieraz trzeba walczyc z moto i samym soba. No to chyba tyle. Gratki.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Udostępnij

×
×
  • Dodaj nową pozycję...