Historia jest niesamowita i piszę ją w 2 celach - pierwszy toku przestrodze, a drugi cel - to może uda się jakimś cudem odzyskać kask. Historia miała miejsce w piątek ok 7.40 rano przed skrzyżowaniem Witosa i Idzikowskiego w Warszawie (dla mniej zorientowanych - tam gdzie trasa Siekierkowska dochodzi doWitosa i potem zmienia się w Dolinę Służewiecką. Kolega jechał niebieskim Fazerem w stronę Ursynowa. Nagle jakieś czarne auto - najprawdopodobniej jadące od Siekierkowskiego zachciało skręcić w Idzikowskiego w prawo i zepchnął go z motocyklem, przewrócił i wepchnął pod samochód na innym pasie. Oczywiście motocyklista przewracajac się uszkodził drugi samochód , oprócz tego, który go potrącił. Zamieszanie - wyszli z samochodów, zaraz pojawił się ratownik medyczny, okazało się, że pomoc jest zbędna, ratownik odjechał. Obaj kierowcy i motocyklista zostali przed skrzyżowaniem. Motocyklista po chwili dojścia do siebie podnosi się, zaczynają się dyskusje, kto winny itd, ale motocyklista proponuje, że najpier podniesie motozykl z jezdni, odstawi na chodnik, żeby nie stwarzać dodatkowego zagrożenia. "Sprawca" oferuje pomoc- potrzyma kask.Motocyklista podnosi motocykl, odprowadza go na chodnik,stawia na stopkę, po czym odwraca się, a po sprawcy i tymposzkodowanym samochodzie ani śladu. Odjechali obaj Z KASKIEM. Kolega pamięta tylko tyle, że "sprawca" był czarnym/ciemnymautem,a poszkodowany chyba srebrnym. Wie, że przejezdzało tam kilku motocyklistów. Moze ktoś coś widział????? Kask to był LAZER - niewiele wart, ale chodzi o samą zasadę. Komentarze do sytuacji - pozostawiam Wam.Przyznam, ze pierwszy raz się z czymś takim spotykam. Szczyt wieśniactwa to chyba nie jest odpowiednie słowo,ale nie chcę karnych od adminów za przekleństwa.